- Fot.: Amadeusz Ferduła, uczeń kl. 6 OSSP

Fot.: Maciej Kulbicki, uczeń kl. 6 OSSP

...że najbardziej kocham Paryż !
Szesnastego października br., przed południem, spotkaliśmy się w holu naszej szkoły. Mieliśmy mnóstwo bagaży, uśmiechy na twarzach i byliśmy bardzo podekscytowani. Za moment mieliśmy wsiąść do autokaru i wyruszyć w świat. Czekała nas przygoda, czas odkrywania i poznawania rzeczy, o jakich dane nam było wiedzieć tylko z książek…Jechaliśmy długo, nie mogąc się doczekać tego, co miało nas spotkać. Po niespełna dobie spędzonej w autokarze, wczesnym rankiem wysiedliśmy na parkingu w Kolonii - jednym z najsłynniejszych miast Niemiec. Było chłodno, mimo że październikowe słońce rzucało urocze promienie na rzekę Ren, nad którą się zatrzymaliśmy. Nie byliśmy wcale wyspani… Jednak emocje, jakie w nas wirowały, napawały nas taką energią, że jak najszybciej chcieliśmy ruszyć w głąb miasta. Stanęliśmy pod katedrą. Dla niektórych była zwyczajnie wzniosła, jak każda gotycka katedra. Dla innych jednak była najpiękniejszą z tych, które widzieli. W tym momencie zaczął się ciąg naszych subtelnych przeżyć, związanych z doświadczaniem piękna, które stworzył człowiek. Pierwsze muzeum, do jakiego weszliśmy, to Muzeum Ludwika - również w Kolonii. Późnym popołudniem ruszyliśmy w stronę Paryża. Zatrzymaliśmy się jeszcze tylko na wieczorny spacer po średniowiecznym Akwizgranie. Uliczki były cichutkie. Nie czuliśmy się jak na wycieczce edukacyjnej - było zbyt magicznie. Chcieliśmy tam zostać, ale Paryż czekał! Nocą zatrzymaliśmy się pod naszym hotelem, w wąskiej uliczce na zboczach wzgórza Montmartre. Gdzieś niedaleko tętniło życiem Moulin Rouge, z okien widać było podświetloną wierzę Eiffla. Było cudownie, jak na Paryż przystało. Rano poczuliśmy na własnej skórze, co to jest francuskie śniadanie. Składało się z bagietki i pysznej kawy. Nagle, już sama nie pamiętam jak, znaleźliśmy się pod Luwrem. To istotnie wielki pałac. Nie sposób było zobaczyć każde dzieło mieszczące się w jego salach. Mimo to każdy z nas widział płótna Leonarda i niesamowitą „Nike z Samotraki”. Biegaliśmy po Luwrze jak wariaci, mając jeszcze wciąż dużo energii. Po południu ruszyliśmy spacerem w stronę katedry Notre Dame. Z zewnątrz była piękna, to fakt. Kiedy jednak weszłam do środka, zaniemówiłam. Pierwszy raz w życiu zakochałam się w budynku.. Pierwszy raz zrozumiałam, co czują ludzie, zachwycając się kościołami. Sekret wnętrza polega na jego czystości. Nie ma tam prawie nic. Kolumny, mury, sklepienia wraz z witrażami robią tak niesamowite wrażenie. Nie ma barokowych, pozłacanych rzeźb, czy malowideł. Jest wzniośle i mistycznie. Można powiedzieć, że tam naprawdę czuje się obecność Boga. Przez następne dwa dni chodziliśmy dużo po mieście. Byliśmy w Panteonie. Staraliśmy się wejść do Sainte Chapelle, ale mieliśmy z tym problem, dlatego też kilkoro z nas weszło ukradkiem do gmachu Sądu Najwyższego w Paryżu. Wiele godzin spędziliśmy w muzeach: d’Orsay podziwiając impresjonistów, a i w Centrum Pompidou, gdzie urzekła nas wystawa dzieł stworzonych wyłącznie przez kobiety. Pojechaliśmy do Wersalu. Wnętrza pałacu Burbonów nie powaliły nas na kolana. Zachwyciliśmy się jednak słynnymi ogrodami (po których niegdyś chadzała Maria Antonina) i stojącymi w nich oraz na dziedzińcu niesamowitymi rzeźbami Xawiera Veilhana. W międzyczasie z sześć razy objechaliśmy Łuk Triumfalny. Wieczory były magiczne. Byliśmy pod Sacre Coeur na szczycie Mont Martre, a potem zbiegaliśmy w głąb Paryża leżącego nam u stóp. Wdrapaliśmy się (windą rzecz jasna) na wieżę Eiffla i w bezlitosnym wietrze doszukiwaliśmy się w dole miejsc, w których byliśmy. Nocą przejechaliśmy po Paryżu autokarem. Minęliśmy Grande Arche (Wielki Łuk Triumfalny) wjeżdżając w La Defense - najnowocześniejszą, jedną z najpiękniejszych dzielnic miasta. Przejechaliśmy przez słynny plac Pigalle i zatrzymaliśmy się nawet na moment pod Moulin Rouge… Po trzecim dniu w Paryżu, kiedy musieliśmy się pakować wielu z nas ogarnęła dziwna melancholia. Ze smutkiem pożegnaliśmy Paryż i pojechaliśmy na spotkanie z miastami Beneluksu. Przez chwilkę byliśmy w Brugii - średniowiecznym, belgijskim miasteczku. To kolejny mały akcent wycieczki, dzięki któremu nie czuliśmy, że to szkoła, że nauka, że czas płynie. Tam, zupełnie jak w filmie „In Bruges”, było po prostu… jak w bajce! Bruksela poruszyła serca części z nas. To zupełnie inne miasto niż Paryż (podzieliliśmy się więc od razu, na fanów: Paryża i Brukseli). W niej spędziliśmy urocze popołudnie i przedpołudnie następnego dnia. Dwa razy byliśmy w Galerii Królewskiej, zmęczeni nadmiarem nabytej wiedzy już tak, że mało co do nas docierało. Amsterdam mimo niespodziewanych kłopotów z noclegiem zapamiętamy bardzo dobrze. Rankiem spacerowaliśmy w słońcu nad kanałami, robiąc zdjęcia tysiącom miejskich rowerów, beztrosko pozostawianych na ulicach. Dotarliśmy w końcu do muzeum Van Gogha. To chyba najdroższe muzeum w jakim byłam w życiu, ale warto było. Biegaliśmy po trzech piętrach obwieszonych wyłącznie pracami Van Gogha. To było naprawdę niesamowite.Wieczorem już ostatni punkt naszej wędrówki - Berlin. Spędziliśmy tam dwie noce. Zwiedziliśmy Muzeum Pergamońskie, Muzeum Mistrzów i Muzeum Żydowskie. Wieczorem przeszliśmy przez Bramę Brandenburską i byliśmy na szczycie Reichstagu. To był ostatni, najbardziej magiczny wieczór naszej wycieczki. Ostatniego dnia rankiem ruszyliśmy w stronę domu… Oddalając się od wielkich miast, zasypialiśmy w autobusie znużeni ogromem tego, co zobaczyliśmy. Myśleliśmy o tym jak wspólnie odkrywaliśmy świat, jak poznaliśmy się wszyscy nawzajem, jak będziemy tęsknić za tymi dniami. Zastanawialiśmy się jak zapamiętać wszystko takim, jakim naprawdę było. Ja zapamiętałam jedno: że najbardziej kocham Paryż.
Tekst: Noemi Słama kl. III LP
- Fot.: Amadeusz Ferduła, uczeń kl. 6 OSSP







- Fot.: Patryk Knapczyk, uczeń kl. 3 LP























