Projekt zrealizowano dzięki finansowemu wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego


Rys.: Jakub Markiel, kl. 3 LP
Dawno, dawno temu, młodzi artyści (nazywani wówczas zdolnymi rzemieślnikami) opuszczali swoje miasteczka i wsie, aby rozpocząć wielką podróż przez europejskie ośrodki kultury i sztuki. Warunków ich podróży nie mozna nazwać komfortowymi; spali w przydrożnych gospodach lub rowach i musieli ostrożnie dysponować kieszonkowym, które nie raz wystarczało na kilka miesięcy wędrówki do najwybitniejszych ośrodków.
Podobnie my, uczniowie zakopiańskiego Zespołu Szkół Plastycznych podjęliśmy pielgrzymkę do niezwykłych miast, w których każdy kamień kostki brukowej pretenduje do miana dzieła sztuki. Na szczęście nie musieliśmy nocować w podejrzanych lokalach, jak adepci malarstwa dawnych czasów, a kieszonkowe mogliśmy spokojnie roztrwaniać w muzealnych sklepach z pamiątkami. Zaufaliśmy świetnemu talentowi organizacyjnemu opiekunów wycieczki: Paniom Profesor Beacie Bireckiej i Beacie Gajewskiej, Pani Pilot Bożeny Gąsienicy oraz Panów Profesorów Ryszardowi Gapskiemu i Łukaszowi Kocańdzie, którzy w niewytłumaczalny sposób przedłużali godziny doby tak, że zdążyliśmy zobaczyć wszystkie dzieła zwiedzanego obszaru Europy znane nam z podręczników i albumów historii sztuki.
Wielka podróż rozpoczęła się w nocy z 25 na 26 października. Wczesnym rankiem wjechaliśmy do Berlina. Miasto przywitało nas piękną pogodą oraz solidną dawką niemieckiego perfekcjonizmu. Ten zaczynał się na ulicach - nawet niezbyt legalne wlepki graficiarzy były przyklejone równolegle do kawędzi danego znaku drogowego, a kończył się w muzeum, gdzie panie pilnujące ekspozycji stanowczym “nein!” grzecznie przypominały nam o tym, że odległość twarzy widza od oglądanego obrazu nie mogła przekroczyć 1000 mm. Niezrażeni kontemplowaliśmy kunszt starożytnych architektów i rzeźbiarzy w Muzeum Pergamońskim oraz technikę malarską romantyków w Altes Muzeum. Poza wyspą muzeów, odwiedziliśmy rezydencje - berliński Charlottensburg i Sans Souci w Poczdamie. Pożegnawszy Brandenburię, ruszyliśmy w dalszą drogę - do Amsterdamu.
“Wenecja północy” olśniła nas uroczymi kamieniczkami ozdobionymi okieneczkami, schodkami, gzymsikami i kolumienkami. Piękne miasto na wodzie skradło nasze serca. Wieczorne spacery dostarczyły całej palety przeróżnych wzruszeń, a wizyta w Rijskmuseum złożona Rembrandtowi oraz czas spędzony w Albertinum wśród pejzaży i wnętrz uchwyconych na płótnach pędzlem van Gogha wpisały się w mozaikę tulipanów, tysięcy rowerów, podglądniętych epizodów z życia miasta, degustacji lokalnych specjałów - słowem niespodziewanie wielu doznań przeżytych w ciągu dwóch dni. Opuszczając miasto na wodzie, nie spodziewaliśmy się, że już wieczorem odwiedzimy jeszcze bardziej bajkowe miasto - belgijską Gandawę, ale zanim tam dojechaliśmy, zatrzymaliśmy się w Delft, rodzinnym mieście Vermeera. Mieliśmy okazję zobaczyć miejsca, które niewiele zmieniły się od jego czasów i które uwiecznił na swoich obrazach. Jak wiadomo, podróże kształcą - dzięki wizycie w tej miejscowości nazwa Delft kojarzy nam się już nie tylko z nazwiskiem wybitnego malarza, ale także ze słynną biało-niebieską holenderską ceramiką, której wytwórnie znajdują się właśnie tam.
Zaopatrzeni w ceramiczne kafelki, kubeczki i pudełka ruszyliśmy do Rotterdamu, by podziwiać zbiory tamtejszego muzeum - w tym Van Eycka i średniowiecznych malarzy. Po kilku dniach przebywania z protestancko ascetycznymi martwymi naturami oraz barokowymi obrazami wybitnych mistrzów, dobrze było nacieszyć oczy sztancowanym, złotym niebem i odetchnąć powietrzem rozedrganym od oparów kadzidła i piór z anielskich skrzydeł.
Ścigając się z zachodzącym Słońcem przybyliśmy do krainy płynącej czekoladą i koronkami - Belgii. Powitała nas miastem diamentów - Antwerpią, której budynki oślepiały blaskiem białych iluminacji. Nocą zapukaliśmy do drzwi i okien domu Rubensa. Niestety lub na szczęście, mistrz nie zaprosił nas na kolację, w związku z czym kontynuowaliśmy naszą podróż. O północy wysiedliśmy w Gandawie. Może za sprawą wyjątkowej godziny, może przez magię księżyca w pełni, a może przez zmęczenie mieszające sen z jawą - poczuliśmy się jak porwani do zaczarowanego świata. Zachwyceni snuliśmy się z dobytkiem upchniętym w walizkach po miejscu, które wyglądało jak miasta z filmów o arym Potterze. Nasz hostel mieścił się w jednym ze średniowiecznych domków, co jeszcze bardziej pogłębiło wrażenie, jakobyśmy dostali nasze długo oczekiwane listy zapraszające do nauki w Hogwarcie.
Rankiem Gandawa okazała się równie piękna jak w nocy. W słoneczny dzień odwiedziliśmy stolicę zarówno Belgii, jak całej Unii Europejskiej - Brukselę. Wbrew temu, co pisał Joseph Conrad, miasto nie przywiodło nam na myśl „pobielanego grobowca”, raczej misternie rzeźbiony bibelot z kości słoniowej (co po części nie jest dalekie od prawdy - gdyby nie ten surowiec, nie mielibyśmy okazji oglądać wszystkich niezwykłych dzieł sztuki zgromadzonych w miejskich muzeach). Odwiedziliśmy budynki Parlamentu Europejskiego oraz uczestniczyliśmy w niecodziennej lekcji WoSu prowadzonej przez Panią Annę Trzop. Następnie zwiedziliśmy muzeum z kolekcją dzieł wybitnych mistrzów oraz oddział poświęcony Rene Magrittowi. Subtelne i statyczne w swojej formie obrazy surrealisty dały nam okazję do spekulowania o tym, „co artysta miał na myśli” oraz uczenia się jak można bezpośrednio przełożyć najdelikatniejsze drgania duszy czy głębokie przemyślenia na płótno lub kliszę fotograficzną.
Spacer po Brukseli zakończył wieczorny plener rysunkowo-fotograficzny w ... sklepach, gdzie pralinki zastępowały cegły w ścianach, nugat zaprawę murarską, a z fontann spływała gorąca czekolada.
Następnego dnia - a był pierwszy listopada - nie odeszliśmy od kontemplacyjnego nastroju święta. Wyjechaliśmy do Francji zweryfikować czy katedry oglądane przez nas w albumach rzeczywiście porwą nas swoją wzniosłością, czy też może żyjemy mamieni „magią obiektywu”. Już na pierwszym przystanku - w Amiens odetchnęliśmy z ulgą, zahipnotyzowani mnogością filarów, rzeźb i koronkami witraży. Jak w scenerii czternastowiecznej miniatury, odkrywaliśmy piękno świątyni i oddychaliśmy splendorem średniowiecza. Kolejnym miejscem było Beauvois z jeszcze bardziej strzelistą katedrą, balansującą od stuleci na granicy katastrofy budowlanej. Jak wiadomo, prowizorka wytrzyma najdłużej, tak więc piękna budowla na razie dumnie celuje w niebo, na przekór opinii amerykańskich naukowców i fizyce. Po raz kolejny daliśmy się zaczarować architekturze średniowiecza i zachwyceni błądziliśmy w labiryncie blasków witraży. Wieczorem odwiedziliśmy Chartres. Zakwaterowawszy się w hotelu, którego okna wychodziły na słynną świątynię, udaliśmy się na wieczorny spacer. Katedra na szczycie wzgórza przywitała nas błogosławieństwami kamiennych świętych, uczących wzorcowych postaw z portali i filarów.
Skoro świt opuściliśmy Chartres, by odwiedzić mekkę artystów - Paryż. Chcąc godnie uczcić Zaduszki, zwiedziliśmy cmentarz Pere-Lachaise, by pozdrowić jego wybitnych rezydentów. Uczciwszy zmarłych, pojechaliśmy do Luwru. Muzeum okazało się prawdziwym labiryntem, w którym nie każdy potrafił odnaleźć drogę. Na szczęście zabrakło takich, którym nie udało się złożyć wizyty najsławniejszym mieszkańcom pałacu, takim jak „Mona Lisa” czy „Nike z Samotraki”. Przemierzając niezliczone sale w poszukiwaniu obowiązkowych eksponataów uderzyła nas trafność miejskiej legendy, głoszącej, że na dokładne zwiedzenie Luwru potrzeba co najmniej miesiąca.
Kolejnego dnia zwiedziliśmy Musee d’Orsay z dziełami promieniującymi własnym blaskiem ukochanych przez impresjonistów kolorów i świateł. Nie sposób pokrótce streścić wzruszeń i wrażeń, jakich dostarczyła nam ta krótka wizyta. Odpoczęliśmy w ogrodzie muzeum Rodina, gdzie leniwie przechadzając się po parku można było oglądać dzieła wybitnego rzeźbiarza. Przespacerowaliśmy się także na Cite, by zobaczyć katedrę Notre Dame, słynną z niezwyklej urody i pewnego pokracznego dzwonnika. Zmęczeni wieloma wrażeniami i przebytymi kilometrami, udaliśmy się na ostatnią wieczerzę (gdzie zobaczyliśmy, co oznacza powiedzenie „wilczy głód”) przed całonocną jazdą do Drezna.
Ostatnie miasto, które mieliśmy zwiedzić podczas tej niezwyklej podróży urzekło nas zbiorami swojego muzeum oraz muzeum sztuki współczesnej. Zwłaszcza to ostatnie było ciekawym i logicznym zakończeniem wyprawy, dzięki której zobaczyliśmy dobrą próbkę kultury materialnej od prehistorii do współczesności.
Tekst: Barbara Mateja, kl. 4 LP
Fot.: Damian Wcisło, kl. 2 LP

Rys.: Magdalena Furmanek, kl. 6 OSSP


Mal.: Aleksandra Kwater, kl. 3 LP


Mal.: Aleksandra Kwater, kl. 3 LP


Mal.: Teresa Błażusiak, kl. 3 LP


Rys.: Adam Soroczyński, kl. 6 OSSP


Mal.: Małgorzata Mazur, kl. 5 OSSP

Rys.: Olga Witosz, kl. 4 OSSP

Rys.: Maciej Rapacz, kl. 1 LP


Rys.: Adam Soroczyński, kl. 6 OSSP

Rys.: Damian Wcisło, kl. 2 LP


Rys.: Damian Wcisło, kl. 2 LP

Autorka pracy: Barbara Mateja, kl. 4 LP

Autorka pracy: Barbara Mateja, kl. 4 LP

Rys.: Łukasz Smoleń, kl. 2 OSSP


Rys.: Olga Witosz, kl. 4 OSSP

Mal.: Maja Malinowska, kl. 6 OSSP

Tusz: Teresa Błażusiak, kl. 3 LP

Tusz: Teresa Błażusiak, kl. 3 LP

Rys.: Adam Soroczyński, kl. 6 OSSP

Mal.: Maja Malinowska, kl. 6 OSSP

Rys.: Julia Trojanowska, kl. 1 LP

Mal.: Teresa Błażusiak, kl. 3 LP


Mal.: Patrycja Budzyk, kl. 3 LP

Mal.: Maja Malinowska, kl. 6 OSSP







